Mam nadwagę. I coś jeszcze: lubię siebie taką, jaka jestem. W końcu doszłam do tej spokojnej prawdy po 45 latach samozamartwiania się i prognoz w stylu: "co inni o mnie pomyślą". Cóż, daj im Boże zdrowie. Co pomyślą, to pomyślą, ale ja się tym już przejmować nie będę. Jednak dopóki mogę coś zrobić w kierunku ograniczenia spożycia niedozwolonych dla grubasków rzeczy, będę to robić. Np. twierdzi się na ogół, że tłuszcz zwierzęcy jest niezdrowy i dla puszystych absolutnie niewskazany. Ok, a więc używamy wszelkiego rodzaju olejów, margaryn i tłuszczów pochodzenia roślinnego. Podobno ziemniaki tuczą. Ok, a więc nie jedzmy ich polanych rumianym masełkiem i z dużym schabowym, tylko bez mięsa i tłuszczu, ale za to z dużą ilością sałaty, pomidorów lub ogórków, czyli jednym słowem - z surówką. Najlepiej z sosem vinegret. Mówi się, że tak samo na wzrost tłuszczyku na bioderkach i w innych miejscach, mają wpływ zupy. Ok, a więc, nie gotujmy zup na wywarach mięsnych, tylko na wodzie (na prawdę się da - są wyborne, tylko chudsze i lżejsze). Jeżeli chcesz zupę zabielić potem śmietaną, nie wybieraj tej najtłustszej, ale np.12%. Jest wiele takich sztuczek, które można użyć, aby odchudzić odrobinę nasze menu i jednocześnie uprzyjemnić sobie nieco tę przygodę z odchudzaniem i siebie i jadłospisu.
Moja droga, raz, że nie nadwaga tylko puszysta:) Ja sobie - do swojej osoby - tłumaczę sobie, że jestem tylko dobrze zbudowana, w końcu kobieta nie może być płaszczak, że ukochany przesuwa ręką po klatce piersiowej prosząc, by powiedziała czemu na plecach nie ma zapięcia od stanika:P
OdpowiedzUsuńUściski.
Rozchełstana
feelsoclose.blog.onet.pl